Postanowiłam zaszaleć i pojechać na Damce w teren. Samotny, bo reszta dziewczyn była zajęta. Pintarabiankę zastałam w swoim boksie. Stała z tyłu, brudna i naburmuszona. Zacmokałam i wstawiłam w jej kierunku rękę. Zastrzygła uszami, zbliżyła się i zaczęła wylizywać moją dłoń. Uśmiechnęłam się i podarowałam klaczy kawałek marchwi. Dama zachęcona podeszła do drzwiczek i zaczęła domagać się kolejnych pyszności.
-Jeszcze nie, najpierw się rozruszamy - Powiedziałam i poklepałam Łasicowatą po szyi, po czym poleciałam do siodlarni. Chwyciłam siodło wszechstronne, futerko i żółty czaprak, ogłowie z wytokiem oraz komplet ochraniaczy. Wszystko to przytargałam pod boks pintarabianki i poukładałam tak, by móc ją szybko wyszykować. Samą kobyłkę wyprowadziłam na korytarz, uwiązałam i dokładnie wyszorowałam, ćwicząc przy okazji refleks i uniki od jej latających zębów i kopyt. W końcu jednak Dama wyglądała jak porządny koń i była gotowa do siodłania. Szybko odziałam ją w ochraniacze, na co zareagowała przyzwoicie, bez scenek. Kolejnym krokiem było założenie kolejno czapraka, futerka i siodła na jej grzbiet. Zwieńczyłam dzieło założeniem ogłowia i zapięciem popręgu, który przełożyła przez ucho wytoku. Tak gotowego konia wyprowadziłam na dwór i podciągamy popręg. Oczywiście szczur, bo tego panna Łasicowata nie lubi, potem już spokój. Opuściłam i ustawiłam sobie strzemiona, następnie lekko wskoczyłam w siodło. Chwila stania na ogarnięcie się i ruszamy.
Stępem na długiej wodzy skierowałyśmy się ku bramie SC. Dama postawiła uszęta i zaczęła iść żywszym krokiem. Dzisiejsza trasa była dość męcząca dla konia bez kondycji, ale niewiele było w niej galopu. Dużo stępa, trochę kłusa i z 4-5 odcinków na galop w tym jeden z malutkim skokiem. Teren wybrałam nieco górzysty i zalesiony z paroma polanami po drodze, ale przejezdny. Kawałek niestety trzeba było przejechać przy ulicy. Na szczęście o tej porze samochody były tu rzadko widywane. Dama rozglądała się na boki, idąc energicznym krokiem, czasem kierując uszy w moją stronę. Po 100 metrach odbiłyśmy w prawo, na szeroką ale zaśnieżoną drogę. Widać było ślady opon, do tego przez ostatnio obecny u nas mróz były one pokryte śliskim lodem. W najmniej oblodzonym odcinku szybko wjechałam z srokatą na środek drogi. Był tam największy śnieg, przynajmniej chwilowo. Droga szła lekkimi zawijasami między lekko zakrzaczonymi stronami lasu. Dzień był ładny, słoneczny, a Damie chyba przeszedł nastrój na fochy. Była lekko pobudzona, bardzo zainteresowana otoczeniem, ale dalej zważająca na mnie.
Nasza droga rozwidliła się i zaczęła iść lekko w górę. My odbiłyśmy dalej w prawo, zaczynając brnąć w śniegu. Dama obniżyła lekko głowę i zaczęła pracować swoimi mięśniami. Ja przeszłam do półsiadu, by pomóc jej, bo właśnie zaczął się wjazd na sporą górkę. Droga nie pięła się prosto na szczyt, a owijała całą górę dość luźną spiralą. Były odcinki mniej i bardziej strome, proste, zawiłe, bez śniegu i z dużymi jego zaspami. Łasicowata dzielnie brnęła pod górę, zatrzymując się co jakiś czas i rozglądając. Pozwalałam jej na to, miała prawo nie tylko do odpoczynku ale i rozejrzenia się po okolicy. W końcu dotarłyśmy na szczyt. Był dość gęsto zalesiony, ale znajdowała się tam też otwarta przestrzeń, z której widać było ogrom terenu zarówno SC jak i jej okolic. Pozwoliłam pintarabiance odpocząć parę minut, sprawdziłam popręg i ruszamy dalej.
Skróciłam wodze i po całkiem równej już drodze zakłusowałam. Klacz ruszyła od razu, ale spokojnie, bez gnania. Kłus był optymalny, nie za wolny, nie za szybki. Anglezując trzymałam jednocześnie delikatny kontakt z pyskiem Damki. Klacz sama w sobie szła z głową raczej w górze, czasem rozglądając się na boki, a czasem otoczenie zdawało się ją nudzić, co pokazywała nagłym ustawianiem się, skupianiem na mnie. Droga była słabo ośnieżona, ale już po chwili trafiłyśmy na nieco węższą, przysypaną na wysokość 1/2 nadpęcia ścieżkę, bo nasza główna odbiegała w lewo, na dół.
Z resztą i tu zaczął się teren odrobinkę idący ku podstawie górki. Nie przerywając kłusa jechałyśmy sobie spokojnie przez niezwykle cichy o tej porze roku las. Łasicowata obniżyła łeb i zwolniła kroku, bo pojawił się bardziej stromy, ale dalej dobry na kłus zjazd. Odchyliłam się nieco do tyłu i zjeżdżamy. Potem lekka górka (dosłownie na trzy kroki) i kolejny lekki zjazd, po czym naprawę stromy, mocno ośnieżony zjazd. Przeszłam do stępa i powolutku, spokojnie zsuwamy się, kroczek po kroczku na dół, do ładnej, prostej drogi. W sam raz na galop. Puściłam wodze, by Dama mogła patrzeć, jak idzie i jakoś zjechałyśmy w jednym kawałku. Poklepałam ją i chwila odpoczynku w stój. Na łaciatym futrze klaczy pojawiły się już śladowe ilości potu.
Po chwili odpoczynku ruszyłyśmy kłusem, następnie galopem. Dama przyjęła dość szybkie tempo, pozostawała jednak pod kontrolą. Po paru fulach zwolniła tempo i spokojnie galopowałyśmy po ścieżce, która teraz zaczęła iść leciutko w dół. Potem znalazłyśmy się już u podstawy naszej góry i odjeżdżałyśmy w dal.
Zwolniłam do kłusa, a po paru metrach do stępa. Odbiłam tym razem w lewo i przez głęboki śnieg przedzierałyśmy się do kolejnej, niższej już górki. Czułam, jak Dama pracuje wszystkimi swoimi mięśniami. Przed rozpoczęciem wjazdu na szczyt odpoczęłyśmy z 5 minut w stój, podziwiając piękny, zimowy krajobraz. Poklepałam rozchmurzoną i wybieganą już klacz, po czym zaczęłyśmy się piąć po niewielkim skosie na górę. Połowę pokonałyśmy stępem, potem mogłyśmy już kłusować. Łasicowata szła dużo spokojniej, ale nie wlekąc się. Po 5 minutach ukazała się prosta droga na galop i przewalone drzewko, które razem z ogromną czapą śniegu mierzyło z 65 cm. Lekki sygnał łydkami i chętne ruszenie do przodu. Równy galop do przeszkody i ładny skok. Po nim ze trzy fule i do kłusa, do stępa.
Kolejny zjazd. Tym razem bardziej kręty, równie stromy i mocno obsypany śniegiem. Spokojnie zaczęłyśmy kierować się w dół. Dama nabierała wprawy i całkiem szybko, bez problemów pokonała przeciwność. Stępem wyjechałyśmy na szeroką, wyjeżdżoną samochodami drogę, w której koleinach utworzyły się miniaturowe lodowiska. Jechałyśmy z Damą środkiem, który był nienaruszony. Trochę stępa i kłus. Spokojnie jedziemy sobie, a tu sarna! Łaciatą wryło w ziemię, na szczęście nic więcej. Popatrzyła jeszcze chwilę w ślad za czmychającym stworzeniem, po czym spojrzała na mnie i próbowała złapać za buta. Zaśmiałam się i kłus. No i kolejny odcinek na galop. Tym razem możemy pogrzać do przodu.
Wyraźny sygnał, półsiad i ruszamy z kopyta! Na początku coś Damie nie chciało się biec, ale pod koniec obudziła się i ostatnie fule były naprawdę szalone. Niestety czas zwalniać i odbijać w lewo. Powoli zawracałyśmy ku stajni.
Kłusem dojechałyśmy do głównej drogi, przecięłyśmy ją w stępie i jedziemy po kamienistej, śliskawej drodze. Wodze były luźne, a Łasicowata jako mądry koń z łebkiem w dole patrzyła pod nogi, które czasem jej się rozjeżdżały. Starałam się jednak prowadzić ją po tych mniej śliskich kawałkach, ale momentami nie było to możliwe. Odbijamy w prawo, wdrapanie się na mini-podest i za chwilę będzie ostatni odcinek na galop. Łąka, zazwyczaj trawiasta, teraz mocno zasypana była miejscem, do którego zawsze mnie ciągnęło. Idealna na dzikie galopy, cwały i wyścigi, praktycznie o każdej porze roku. Jeszcze trochę stępa, odjechanie lekko w głąb łąki i ruszamy!
Ze stępa przeszłyśmy w dziki galop. Łaciata obudziła się i naprawdę grzała do przodu. Popuściłam jej trochę wodzy i podsyciłam do jeszcze szybszego tempa. Tętent kopyt był już tak szybki, że nie byłam w stanie ocenić jakim chodem jadę. Stawiałam na bardzo szybki galop, ale kawałek na pewno przebyłyśmy w cwale, tego jestem pewna. Zaczęłyśmy zwalniać i zjechałyśmy na drogę, która biegła równolegle. Tu spokojny galop przez pewien czas i do kłusa.
Kłusem jechałyśmy jakieś 5 minut i do stępa. Byłyśmy już blisko SC. Niestety droga była tak rozkopana, że trzeba było jakoś dostać się na łąkę idącą obok. A do tego trzeba było pokonać rów. No to podchodzimy, hop i za nami. Pochwaliłam pintarabiankę i już stępem (nieco wymuszonym, bo Dama by dalej pogalopowała) omijamy co trzeba, następnie wracamy na ścieżkę i powoli zbliżamy się do Stajni Centralnej. Wszystko grało, a tu nagle kobyła sruuu przed siebie i w bok. Po chwili jednak stanęła i spojrzała do tyłu. Zrobiłam to samo. Sarny.
-Oj Dama, Dama - Zaśmiałam się gładząc uspokajająco gładząc klacz po szyi. Ruszyłyśmy stępem i już bez przygód dojechałyśmy do głównej drogi, a potem SC.
Wjechałyśmy do stajni. Zatrzymałyśmy się przed boksem i tam zsiadłam. Zobaczyłam, że Łasicowata jest praktycznie calutka mokra. Ale nie wyglądała na wyczerpaną do granic możliwości. Szybko rozsiodłałam ją, przykryłam derką polarową i zaprowadziłam na myjkę. Tam schłodziłam i umyłam jej nogi, po czym marsz do boksu. Łaciata dostała obiecaną marchewkę, do tego jabłko i dużo pieszczot. Wymasowałam ją, by nie miała zbyt dużych zakwasów i zmieniłam wilgotną już polarówkę na kolejną. Posprzątałam po sobie, dałam klaczy obiad i w końcu zmieniłam derkę na zimową. Wszystko co miałam do zrobienia wykonałam, więc zebrałam się i po pożegnaniu z wszystkimi końmi ruszyłam do domu. Teren trwał ok. 1,5 jak nie 2 h, ale Damce dobrze to zrobiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz