Przeciągnęłam się leniwie, spoglądając przez okno. Pogoda była wyjątkowo senna, dla ludzi, koni, alpak, których jeszcze nie posiadałyśmy, oraz dla każdego innego żywego stworzenia. Aktualnie byłam już na trzech kawach, a nie było nawet południa. Oczywiście, nic to nie dało. Mnie ledwo co by obudziło wiadro kawy, więc czym były te trzy filiżanki… Wskoczyłam w moje bryczesy, założyłam t-shirt z nadrukiem Guns n’ Roses, wzięłam rękawiczki, kask… Zapakowałam jeszcze inne „pomoce” w postaci GPS, po czym wyszłam z naszego małego, skromnego domku. Do moich uszu dobiegło rżenie, z pewnością z wnętrza stajni. Gdy spojrzałam w tamtym kierunku, po prostu nie mogłam odjechać nie żegnając się z moją kobyłką. Podeszłam do boksu, wyciągając dłoń do obwąchania, po czym ją pogładziłam po nosie. Nerwowo machnęła łbem, sygnalizując, że chce ze mną wyjść. Nie chciałam jej zostawiać, ale nie mogłam jej zabrać.
-Przykro mi- powiedziałam- Jak wrócę, to pójdziemy sobie do lasu.
Opuściłam stajnię i skierowałam krok ku mojemu samochodowi. Wrzuciłam torbę na siedzenie obok, po czym odpaliłam silnik. Ruszyłam, włączając GPS. Kierunek- WSR Amarant!
Po błądzeniu i wielokrotnym wyganianiu mnie w pole przez cwany GPS, dojechałam na miejsce. Stajnia wyglądała na zadbaną, co od razu ucieszyło me oko. Zaparkowałam w wyznaczonym miejscu, po czym poszłam na zwiady. Pastwiska, stajnia, hala… Wszystko wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Trochę się spiesząc ruszyłam od razu ku boksom, ponieważ chciałam jeszcze potem przeprowadzić trening w WSR Aurum Animus. W stajni był jeden koń. Od razu urzekła mnie jego maść. Podeszłam i cmoknęłam. Koń zainteresował się mną chwilę, ale ponownie skierował swój mądry łeb w stronę podwórza. Pewnie gdzieś tam była Hammy. Postanowiłam nie zwlekać i od razu poszłam po sprzęt do czyszczenia. Gdy wróciła, dostrzegłam właścicielkę przy jej koniu. Gdy podeszłam się przywitać, odwróciła się. Po krótkiej wymianie słów, przeszłyśmy do tematu głównego.
-Przy czyszczeniu musisz go uwiązać- powiedziała, gdy otwierałam boks. –A jego resztą nawyków sądzę, że sobie poradzisz. Nie jest jakimś strasznym diabłem…
-Haha, dzięki. –powiedziałam, wyprowadzając konia przed boks.
-Nie no, naprawdę przyjemny koń do jazdy dla kogoś z jakimś doświadczeniem. Na pewno strona ujeżdżeniowa nie jest u niego…
-Bla bla, już mi mówiłaś- powiedziałam, mrużąc oczy. A gdy spojrzała na mnie trochę wytrącona z rytmu, dodałam- Przecież wszystko będzie dobrze. Od razu się nie pozabijamy.
-Wiem- zaśmiała się Hammy.
Czyszczenie nie należało do najprzyjemniejszych czynności przy Fuore. Odkryłam to już przy pierwszych minutach. Wiercił się i próbował mnie od siebie odgonić. Z tym sobie jeszcze poradziłam. Wiedziałam, że stracił pewność po tym, jak nie było obok niego Hammy, a zajmowała się nim zupełnie obca mu osoba. Wczuwałam się w to ,co on może czuć. Zawsze tak robiłam, zawsze patrzyłam na każdą sytuację oczami konia. Gdy był już czysty, postanowiłam wyczyścić mu kopyta. Tu już cyrk. Nie, nie poda i już. Nakłaniaj, proś, klękaj- nic. Chyba 10 minut starałam się, by podniósł jedną nogę. Chyba przeszłam chrzest ognia, bo gdy odkrył, że się nie poddam, w końcu uległ. Z następnymi nogami nie było większych problemów, tylko czasem szarpnął, znów mnie testując. Następnym krokiem była wyprawa po sprzęt do siodlarni. Nie miałam z tym większych problemów, bo w siodlarni najbardziej rzucał się sprzęt ogiera. Wzięłam siodło skokowe, ogłowie i jeszcze kilka innych rzeczy, między innymi wytok i ochraniacze. Sprawnie osiodłałam konia, szybkimi i zdecydowanymi ruchami, jednocześnie nie płoszącymi konia. Ogier nie miał nic do gadania. Po chwili stał już czysty, osiodłany i gotowy do jazdy. Znalazłam swój kask i założyłam go, po czym wyprowadziłam konia ze stajni. Podpięłam popręg, wyregulowałam sobie strzemiona i wisdłam. Ogier od razu chciał ruszyć do przodu, ale zatrzymałam go dosiadem. Dobrze zareagował.
Następnie skierowałam go w kierunku, gdzie sądziłam, że znajdę plac. Nie myliłam się. Cieszyło mnie, że jechał prawie na luźnych wodzach i dobrze reagował na dosiad. Wjechaliśmy na piaszczystą nawierzchnię i skierowałam nas na ślad. Po kilku nużących okrążeniach stępa zebrałam konia dosiadem. Zareagował średnio, więc użyłam wodzy. Szedł już lepiej. Nastawił się na pomoce, więc przeszłam do zrobienia wolty. Zauważyłam, że prawie nie muszę używać wodzy, wystarczy dosiad. Niesamowity koń. Po tym, jak zrobiłam kolejną woltę, tym razem o mniejszej średnicy, stracił impuls. Musiałam go trochę pogonić, ale średnio mu to szło. Nie chciał przyspieszać, zapewne z powodu ogromnego lenia. Ożywiłam go trochę, chwilowo przechodząc w delikatny kłus, na pograniczu ze stępem. Oczywiście wysiadywałam, bo przy tak zabójczej prędkości trzeba podporządkować się pędowi powietrza x D. Żart. Trochę się ożywił, przynajmniej tak mi się wydawało. Gdy przeszłam do stępa, znów zasypiał, ale gdy chciałam, by szedł szybciej, robił to. Niestety, bez większego zaangażowania, więc musiałam mu ciągle przypominać, że na nim siedzę i by nie zasypiał. Sama bym zasnęła.
Na najdłuższej prostej ruszyłam go kłusem, tym razem już roboczym, szybszym. Anglezowałam, ciągle musząc dawać mu sygnał, że ma jechać. Naprawdę męczące. Po dwóch kółkach skierowałam go na cavaletti. Przejechał je na czysto, wysoko podnosząc nogi. Podobało mi się to, i automatycznie przypomniała sobie mój wczorajszy trening z Fantazją. Ona dopiero uczy się, czym jest drąg, a on? On już skacze. No, raczej nie „już”, bo robi to już od pewnego czasu. Dalej zrbiłam obszern woltę, po czym znów najechałam na cavaletti. Płynnie, bezbłędnie i równo. Jak koń z gry komputerowej. Pochwaliłam ogiera, po czym pokłusowaliśmy jeszcze kilka kółek, zmieniając kilkakrotnie kierunek. W końcu ściągnęłam wodze i usiadłam głębiej w siodle, co koń zinterpretował jako przejście do stępa. Zrobiłam to samo i zatrzymał się. Pochwaliłam konia, po czym oddałam mu wodze, pozwalając, by wyciągnął szyję. Parsknął w podzięce.
-Nie ma za co- zaśmiałam się.
W międzyczasie pojawiła się Hammy. Poprosiłam ją, by ustawiła dwa cavaletti na sobie, by stworzy przeszkodę na niskim poziomie. Cztery pozostałe przeszkody były już poukładane, co ułatwiło zaplanowanie parkuru. Ruszyłam kłusem ,oddając koniowi wodze. Zaprezentowaliśmy dobry kłus z wyciągniętą postawą ciała, jednak jedynie przez kilka taktów. Potem koń myślał, że trzeba galopować. Gdy to zrobił, usiadłam głęboko w siodle. Zwolnił do kłusa bez zaangażowania wodzy. Pochwaliłam go za to, po czym wydałam decyzję o zagalopowaniu. Zrobił to na dobrą nogę. Zrobiliśmy najazd na pierwszą przeszkodę. Pozytywne wrażenie wywarło na mnie jego zachowanie- spokojnie i równo, potem ładny skok, i dalej płynnie i równo. Czułam, jak w momencie skoku angażują się jego wszystkie mięśnie. Czułam, że on robi to, co kocha. Najechaliśmy na kolejną przeszkodę. Wrażenie identyczne. Również idealny najazd, który sam mi skorygował. Czułam, ze to koń z predyspozycjami na więcej. Z nadmiaru energii, po skoku walnął małego, prawie nie wyczuwalnego baranka. Na następnym odcinku postanowiłam przyspieszyć, by sprawdzić jego osiągi od zero do setki x D. Pojazd nie bez powodu ma w nazwie modelu słowo „Veyron”. Prawdziwą siłę czerpie z tego zadu, mając centralnie zamontowany silnik… To tak mechanicznie mówiąc. Dla kogoś nie w temacie- koń naprawdę imponująco rozpędza się na krótkim odcinku, nieźle pracując mięśniami. Na Cavaletti wybił się tak wysoko, że przez chwilę nie wiedziałam, gdzie lecimy. Jeszcze dwie przeszkody i kończymy parkur. Postanowiłam nie zwalniać, bo gdy pędził miałam wrażenie, że mam nad nim większą kontrolę. No dobra, to wymówka. Kocham prędkość. Na przeszkodę z murkiem wybił się ładnie, ale puknął. To wina mojego złego najazdu, ale i tak nieźle się wyratował. Odwróciłam się. Drąg pozostał na miejscu. Trochę zebrałam konia, skracając jego wykrok.
-Teraz skoczymy pięknie…
Tak też się stało. Najazd był bardzo szybki, ale koń ma już trochę skakania za sobą, więc w odpowiednim momencie się wybił, bez mojej pomocy. Cieszyłam się jak durna, gdy przejechaliśmy na czysto.
Z rogu parkuru usłyszałam oklaski Hammy.
-I jak tam Veyron?- spytała się z uśmiechem na twarzy.
-Od zero do setki w dwie i pół sekundy!- zaśmiałam się, na chwilę zwalniając do kłusa.
Po krótkiej chwili odsapnięcia, znów zabraliśmy się do pracy. Ładnie galopował, o niebo płynniej niż na początku. Przejechaliśmy jeszcze parkur kilka razy z wynikiem zero punktów karnych. Spokojnie dał się zwolnić do kłusa, tym razem ładnie prezentując się z wydłużeniem sylwetki. Po zrobieniu kilku wolt w kłusie zwolniliśmy do stępa. Po chwili zsiadłam z konia, by go rozstępować w ręku, gadając w tym czasie z Hammy. Oczywiście, podwinęłyśmy strzemiona, i odpięłyśmy popręg, by wylądował na siodle. Po kilkunastu minutach uznałyśmy, że się zagadałyśmy. Przeprosiłam, że nie dam rady już jej rozsiodłać konia, bo się spieszę do innej stajni. Dowiedziałam się, że nic nie szkodzi. Wobec tego pobiegłam po moje rzeczy i wsiadłam do auta, odjeżdżając niemal z piskiem firmowych opon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz