Szczerze powiedziawszy po stracie Hebe i przygarnięciu Barbossy nie odwiedzałam już Stajni Centralnej. Nie miałam ochoty, siły, chęci, zamiaru, motywacji.
Czegokolwiek.
Jednakże Haberia przywróciła mi energię, dała pewną radość w robieniu małych kroczków naprzód.
Postanowiłam spożytkować tą energię, przychodząc tutaj.
Uwagę zwróciła bardzo szlachetna klacz, o pięknym bukiecie i niezwykłej maści.
Od razu zwróciła moją uwagę.
-Hej, maleńka...-podeszłam powoli, spokojnie, przemawiając do niej cicho, z ukojeniem.
Nie chciałam jej spłoszyć, sprowokować. Jednak niewiele jej wystarczyło.
Kolejna z charakterkiem... choć... W tym przypadku złym doświadczeniem, jak sądzę.
Wystawiłam rękę, powoli przysuwając ją do chrap konia. Skuliła uszy i odwróciła się do mnie pupą.
Długo zajęło mi nakłanianie jej do przejścia, bym mogła wejść do boksu.
Klacz rzuciła się z zębami, jednak sprawnie udało mi się uniknąć spotkania trzeciego stopnia.
Z towarzyszącym szczękaniem, nałożyłam jej kantar (jakby to było takie łatwe!) i wyprowadziłam w boksu. Przywiązałam ją na dwa kantary na stanowisku, rozpoczynając czyszczenie.
Koń przestępował zadem, zastanawiając się, jak tu mnie sięgnąć tylnymi kopytami. Usilnie też próbowała mnie ugryźć, gdy czyściłam co bardziej natrętne zaklejki.
Wzięłam lonżę, bacik i chambon. Choć ostatnie, cóż. Zobaczymy, czy będę mieć okazję go użyć.
Zapięłam karabinczyk i wysłałam ją na koło. Klacz odwróciła się w moją stronę, tuląc uszy. Zadziałałam bacikiem.
Reakcja była natychmiastowa. Koń rzucił się na mnie z zębami. A przynajmniej starał się.
Cmoknęłam i zamknęłam mocniej konia w "pomocach", wysyłając do przodu.
Koń bryknął i ruszył do galopu, co chwila odwracając w moją stronę głowę. Na każdym kroku okazywała mi swoje niezadowolenie.
Powoli ją uspokajałam, by przeszła do stępa. Ale im wolniejszym tempem szła, tym ciężej było mi ją utrzymać na kole.
Po 2 minutach w miarę równego stępa poprosiłam ją o kłus. Wystrzeliła jak z torpedy, gnając niemalże na łeb, na szyję. Starałam się ją zwolnić, ale tak, by utrzymać zaangażowanie. Klacz zaczęła się oblizywać, machając nerwowo ogonem. Względne podporządkowanie. Choć nie tego oczekiwałam po zwykłej pracy na lonży...
Koń się po prostu bał. Bał się ludzi. Zaufać na nowo.
Smutne.
Pobawiłyśmy się z przejściami i ze zmianami tempa.
Z przejściami do niższych chodów zawsze był problem, bo koń się ociągał, zaś przejście do wyższych zawsze było błyskawiczne, aż zanadto.
Zmiany tempa o dziwo szły dobrze. Zwłaszcza w kłusie. Stęp był trudny, bo koń próbował zakłusowywać i reagował nerwowo, ale wystarczyła chwila cierpliwości i opłaciło się.
Zaś galop był zmorą. Koń gnał, gnał...i gnał. Nie potrafiła się opanować w tym chodzie.
Ale to nie praca na jeden dzień.
Ćwiczenia wykonałam na obie strony.
Koń przez te zaledwie 20 minut (przy minimalnej ilości galopu) i kompletny brak kondycji zdołał się spocić.
Występowałam ją w ręku, by mieć pewność, że się nie zastoi. Klacz próbowała podszczypywać, jednak bez poprzedniej energii.
Odstawiłam ją do boksu w derze, ładnie wyczyszczoną i oporządzoną po pracy.
To dobra dziewczynka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz