Sprawozdanie z dni od 15 do 21 maja - lonżowanie, czyli powracanie do kondycji.
15 maja
Dama dalej przy czyszczeniu machała nerwowo ogonem i kłapała na mnie zębami. Bardzo niechętnie dawała nogi, często zwalając na mnie cały swój ciężar ciała.
Hardo nie dawałam za wygraną. Nie byłam jednak agresywna czy zaborcza - po prostu moja konsekwencja stanowiła pewien mur, który klacz namiętnie próbowała zburzyć.
Wzięłam klacz na lonżę z zamiarem użycia wypięcia - wypinaczy trójkątnych. Na początku oczywiście rozgrzałam ją bez patentu, na obie strony w stępie, kłusie oraz po dwa kółeczka w galopie.
Damę roznosiła energia. Kombinowała niesamowicie, jakby tu się wyplątać z tej pracy, jednakże nie pozostawiałam jej możliwości.
Zaczęłam skracać lonżę, przywołując ją do siebie. Klacz tuliła uszy, oblizując się przy tym.
Gdy przekładałam przez kółko od wędzidła wypinacz, szarpnęła się i zaczęła dębować.
-Whoaaa, Dama!-opuściłam ręce, próbując ją uspokoić głosem.
Klacz opadła na cztery nogi i zaczęła grzebać w ziemi. Pogłaskałam ją uspokajająco i kontynuowałam przerwaną czynność.
Wypięłam ją na początek delikatnie, nie chcąc jej narzucać przesadnego ustawienia. Wypchnęłam ją na koło.
Początkowo nie chciała zaakceptować wypięcia, rzucając głową lub zadzierając ją, a następnie chowając w szyi. Po mocniejszym wysłaniu zaczęła jednak powoli odnajdywać swoje miejsce i opuszczała głowę w dół. Duży problem miała z równoważeniem się w galopie na wypięciu, jednakże sama musiała sobie odnaleźć równowagę.
16 maja
Czyszczenie nie było i chyba nigdy nie będzie bajką. Klacz jednak zaczęła powoli się dostosowywać.
Na lonży pracowałyśmy dzisiaj nad przejściami na wypięciu - chciałam uzyskać maksymalne zaangażowanie.
Dama dalej z ociąganiem przechodziła do niższych chodów, jednakże widać było poprawę.
17 maja
Zarobiłam pierwszego kopa od bardzo długiego czasu. Czyściłam ją pod brzuchem, odwracając się pupą do jej tylnych nóg i dostałam strzał w miejsce zaraz pod kolanem, przez co momentalnie padłam na kolana, tłucząc sobie je niemiłosiernie.
Myślałam, że tam zejdę - kopnięcie sprawiło mi niemiłosierny ból.
Nie odpuściłam jednak klaczy dzisiejszego dnia, bo po nasmarowaniu żelem i owinięciem na szybko bandażem, pokulałam się na ujeżdżalnię.
Na lonży dałam jej nieco większy wycisk, niż trzeba było, skupiając się głównie na galopie.
Niech ma, cholera jedna.
Po lonży poprosiłam dziewczyny, by występowały ją w ręku i zapakowały w derę.
Ja odpadłam.
18 maja
Do stajni przyszłam o kulach. Nie popuściłam sobie przyjemnosci obcowania z rudą wredotą.
z większą ostrożnością ją wyczyściłam i poprosiłam o jedną z dziewczyn o wylonżowanie jej. Sama asystowałam na stołku.
Klacz nie trzymała odległości od lonżującego, odwracała się w stronę biednej dziewczyny i straszyła ją bryknięciami. Spuściła jednak przynajmniej trochę energii.
19 maja
Dzisiaj przeszłyśmy się w teren - ja o kulach, a obok mnie wariująca Dama, którą trafił jakiś strzał ADHD. Cholernie ciężko było mi ją utrzymać, dlatego zdecydowałam się na lonżowanie jej na ogłowiu i wędzidle.
W końcu dotarłyśmy do wcześniej obranego przeze mnie miejsca - było tu kilka wzgórków, które stanowiły bardzo ciekawy teren.
Wysłałam ją na koło, prowokując do wspinania się i schodzenia z pagórków. Powtarzałam to w każdym chodzie.
Było to dobre ćwiczenie na mięśnie grzbietu i zadu.
Sesje uznałam za udaną. W drodze powrotnej Dama była już o wiele bardziej potulna.
20 maja
Klacz wyszła z dziewczynką w teren, na spacer. Luźniejszy dzień.
21 maja
Z okazji apokalipsy klaczka miała dziś wolne - przeczyściłam jednak ją ładnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz